and what if...?

and what if...?

piątek, 25 listopada 2016

she's not me and she'll never be



Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek tu wrócę. Szczerze mówiąc to miałam nadzieję, że poukładałam siebie i swoje życie na tyle, aby już nigdy więcej nie musieć wylewać tu najciemniejszych zakamarków swojego umysłu. Jednak gdyby był tu ktoś, kto znałby mnie na co dzień, wiedziałby, że moje życie ciągle mnie zaskakuje. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Nic nie jest stałe. Sama dziwię się jak bardzo wszystko potrafi płynnie przestawić mi życie w zupełnie innym kierunku. Jednak gdyby wgłębić się w moje wspomnienia zapisane właśnie tutaj człowiek szybko zorientuje się, że nie dzieje się nic nowego. Moje złe stany psychiczne powracają ze zdwojoną siłą, ale dokładnie takie same jak wcześniej. Moja historia uwielbia się powtarzać. Nie wiedziałam, że można aż tak mocno czuć jak ja, że można tak przeżywać. Człowiek, który żyje uczuciami w dzisiejszych czasach nie ma szans przeżycia. Po raz kolejny czuję się jakbym tutaj nie pasowała. Dlaczego człowiek ma taką łatwość ranienia? Zastanawiam się, czemu ludzie bojąc się myśli skrzywdzenia mnie w jakikolwiek sposób, robią to, nawet o tym nie wiedząc. Po mojej głowie znów krążą myśli ciemne i złe. Powracam do życia samej, powracam do radzenia sobie ze sobą. Albo nie radzenia sobie?

Myślałam, że znalazłam miłość na zawsze. Z taką myślą zostawiłam ten wirtualny pamiętnik, wyruszyłam z wirtualnego świata w moją własną rzeczywistość. Walczyłam, kochałam, wierzyłam we wszystko co było mi pokazane, dane i powiedziane. Dwa lata wierzyłam, ale może tak naprawdę bardzo chciałam wierzyć, że moje na zawsze będzie faktycznie NA ZAWSZE. Jakże się zdziwiłam kiedy okazało się, że moje na zawsze nie trwało nawet dwóch lat. Kiedy nie miałam już siły, kiedy skończyłam się absolutnie i zupełnie – zostawiłam życie takim jakim było i uciekłam ze swojej rzeczywistości. Znowu. Uciekłam. Tak już mam. Kiedy boli tak, że nie mogę oddychać – uciekam. Nie wiem czy to dobrze, nie wiem czy w jakimś stopniu chronię siebie przed światem czy nie. W sumie moje życie się toczy i zmienia w zaskakującym, a może nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że w zastraszającym tempie. 

Szczerze mówiąc nawet rozwód rodziców nie wstrząsnął mną jak to co postanowili zrobić mi moi przyjaciele. Za szybko ufam ludziom. Jestem łatwowierna – tak, przyznaję się do tego. Kiedy ktoś choć w najmniejszym stopniu skradnie moje serce – ja mu je oddaję. Weź je, proszę, błagam, jest Twoje, zaopiekuj się nim, przecież chcesz, wiem, że chcesz… Ciężko żyć mi samej. Jeśli ktoś przyzwyczai mnie do miłości – brakuje mi tego tak bardzo, że aż brakuje tchu. Kiedy budzę się rano i absolutnie nikogo nie interesuje czy się obudziłam… Ta myśl czasem nie pozwala mi podnieść się z łóżka. 

Zastępuję sobie tę pustkę przyjaciółmi, ale nie uważam tego za złą cechę mojego życia. Są przy mnie osoby tylko moje. Wiem, że będą, nie wiem czy zawsze, tak bardzo boję się już słowa „zawsze”. Jednak mam taką nadzieję, marzenie, że nie zostanę całkiem sama. Wiem, że nie zawsze mam czas, nie zawsze mi po drodze do ludzi. Jestem ciężka w obsłudze. Czasem chciałabym za dużo, czasem pragnę zbyt bliskiej bliskości. Wiem, że przyjaciel nie jest mój na zawsze. Nie mam go na wyłączność. Moją największą wadą, największą słabością jest zazdrość. Mimo, że czasem nie mam powodów do zazdrości – zobaczę zdjęcie, czas, który chciałabym spędzić z kimś kto nie chce spędzać go ze mną – zazdrość zalewa moje serce, łzy lecą do oczu, a dziwna niewidzialna lina okręca mi gardło tak mocno, że czasem muszę przypomnieć sobie jak się oddycha. Chociaż, gdyby przemyśleć to dokładnie to myślę, że doszłoby się do wniosku, że to nie zazdrość – to tęsknota. To nie jest tak, że nikogo przy mnie nie ma. Z reguły nie bywam sama. Jednak nie są to te osoby, z którymi chciałabym być. Moje serce rwie do ludzi, z którymi nie powinnam się zadawać. Zawsze tak było. Jednak wiem, że mimo wszystkich nietrafionych znajomości mam w swoim życiu niesamowitą przyjaciółkę. Dziś o tym piszę, bo jest to jedyny element mojego życia, który mi się udał – ponieważ to co teraz opowiem… nawet nie wiem jak nazwać. Jedyne co wiem to to, że muszę to z siebie wyrzucić. Raz na zawsze. Zakończyć historię tak szybko jak się rozpoczęła. Wylać na tę wirtualną kartkę fragmenty swojej duszy. Mam nadzieję, że nikt mnie za to zbyt pochopnie nie oceni. Ja sama potrzebuję poukładać sobie to w głowie. Nie znam lepszego sposobu.

Ciekawa jestem czy ludzie czują emocje tak jak ja. Zastanawiam się czy jestem jedyną lub jedną z niewielu osób na świecie, które tak głęboko potrafią zatracić się w kimś, tak bardzo, że aż po brzegi najgłębszego jestestwa duszy. Nie ma wielu ludzi, w których towarzystwie czuję się tak dobrze, że mogę być naprawdę sobą. Uwielbiam, a wręcz kocham to uczucie. Głęboko wierzę w to, że to jest cel naszego życia – żeby znaleźć kogoś przy kim nie potrzeba nic więcej oprócz tych łaknących swojej obecności dusz. Tak, wierzę w to. Wierzę w duszę, w przyciąganie, w energię, którą ludzie się dzielą. Wiem, że na świecie jest gdzieś ten przyjaciel, ta osoba, która jest idealna – wtedy taki przyjaciel to skarb. Najbardziej cenny. Bardziej wartościowy niż wszystko inne. Niestety nawet jeśli są momenty, chwile, w których się tak czuję – potem jestem naprawdę zraniona i rozczarowana. Ja kocham interakcję międzyludzką, kocham się sobą dzielić, czuć, że kogoś interesuję i uszczęśliwiać tę osobę. Niczego więcej od ludzi nie oczekuję. Jeśli znajdzie się w moim życiu ktoś kto chce mojej obecności – dostanie ją. Ja będę strażnikiem szczęścia, strażnikiem duszy, ostoją. Niestety mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach liczy się tylko skurwysyństwo. Nie warto jest być dobrym człowiekiem. Nie opłaca się to. Z reguły ludzie zranią, w tak łatwy i lekki sposób. A później zbierasz kawałki tej potłuczonej duszy z podłogi, podnosisz je w krwawiących dłoniach i ze łzami w oczach oddajesz je właśnie tym, którzy zranili tak głęboko. Mając świadomość tego, że nikt już się Tobą nie zaopiekuje. Siedzisz i płaczesz, nie śpisz i nie jesz. Wmawiasz sobie, że nie jesteś warta miłości. Nienawidzisz siebie z całego serca i szukasz błędu. 

Kiedy kochasz innego człowieka czując zbyt mocno możesz go wystraszyć. Później kiedy postanowi Cię zostawić samej sobie umierasz po cichu lecz nie wiesz dlaczego to zrobił. Nigdy nikt nie obiecał mi wieczności, nie czułam stałości. Jednak kiedy poczułam się bezpieczna zaufałam jak głupia. Nie ma to większego znaczenia, znaczy się dla mnie miało. Jednak wciąż muszę sobie przypominać, wciąż łapię się na tym, że to ja czuję bardziej. Normalni ludzie tak nie czują. To ja jestem jakaś inna. Wtedy wszystko co się dzieje dookoła mnie ja widzę inaczej. Kiedy myślę, że komuś na mnie zależy – nie zależy. To jest tak ciężkie i trudne do przetrwania. To nie jest takie kolorowe i bajeczne. Robię sobie zbyt wiele nadziei. Szukam, ale jednak nadal nie mogę znaleźć rozwiązania mojego problemu. Chciałabym przestać funkcjonować w ten sposób, chciałabym potrafić nie szanować ludzi, wybierać rozważnie swoich znajomych. Jednak świat jest inny, nie taki jak w mojej głowie niestety. Czasem chciałabym się nauczyć odmawiać ludziom, bycie Matką Teresą XXI wieku nie jest łatwe, musicie uwierzyć mi na słowo. 

Kiedy po raz kolejny zachwyciłam się cudzym umysłem bałam się. Byłam przerażona, ale zafascynowana chyba jeszcze bardziej. Wbrew wszystkim znajomym i głosowi rozsądku zatracałam się w szczęściu, które było mi dawane i dawałam z siebie jak najwięcej – może nawet pokuszę się o stwierdzenie, że wszystko. Po raz kolejny znalazłam bratnią duszę, tak cholernie bałam się, że znowu ją stracę. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby ta chwila, te przegadane godziny, te dni spędzone razem trwały tak długo jak to tylko możliwe. Nie musiałam się starać, czułam to. Zawód polegał na tym, że tylko ja to czułam. Chciałam rozmawiać, kochałam rozmawiać. Niestety po raz kolejny zostałam wytrącona z tej równowagi, a kiedy to się dzieje – nie wiem kim jestem. Kończę się po raz kolejny, nie znam już siebie, nie kontroluję swoich emocji. Żyję w emocjonalnej pułapce. W takich momentach nie dość, że nikt mnie nie rozumie, to ja sama siebie nie rozumiem. Głęboko zraniona atakuję jeszcze bardziej. Nie potrafię tego wyjaśnić. Długie tygodnie zajmuje mi doprowadzenie siebie z powrotem do stanu używalności. Wtedy na swój sposób układam sobie coś w głowie, może nie zawsze zgodnie z prawdą, ale tylko tak potrafię to załatwić. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że tylko ja tak mam. Nie sądzę, żeby było wielu ludzi na tym świecie, którzy myślą w podobny sposób co ja, przywiązują się w taki sposób. Żyjemy prosto, a tylko ja podpalam się dla osób, które stoją i patrzą jak płonę zamiast gasić pożar. Myśl, że jestem w jakimś stopniu zepsuta ciągle mnie zabija od środka. Nie chciałam nigdy, żeby tak było, ale jednak tak jest i pewnie na zawsze już tak zostanie. Staram się za wszelką cenę uspokajać siebie i swoje myśli. Pisząc to staram się zakończyć pewien etap. Etap, w którym zostało mi odebrane po raz kolejny szczęście. I ja wiem, że nikt tego tak nie widzi. Nikt też nie słucha tego co mówię. Moje uczucia nie znaczą nic. Po raz kolejny się o tym przekonałam. Kiedy ja nazywam kogoś swoim przyjacielem oznacza to, że ufam mu tak mocno, jak tylko można. Kocham tak samo mocno. Zawsze tak miałam, nie chcę tego zmieniać. Wiem, że kiedyś ktoś powie mi, że jestem na tyle dobra, że mogę zostać na dłużej. Nie znoszę jednak jednej ludzkiej słabości – kłamstwa. Nie jestem w stanie tego tolerować, nie w sprawie uczuć, nie w sprawie dla mnie ważnych. 

Potrzebuję czasem ściągnięcia mnie na ziemię z chmur. Tym razem zrobiono to w zbyt brutalny sposób. Zakończyłam staranie naprawienia relacji, które tak czy inaczej nie mają już racji bytu. W jakiś sposób tak szybko rozpoczęta i zakończona znajomość dała mi coś, za co jestem tak cholernie wdzięczna – szacunek do siebie samej. Może właśnie tego miałam się nauczyć? Może właśnie po to zaistniała w moim życiu taka sytuacja. Bólu po takich brutalnych czynach nie zapomnę raczej nigdy, wydaje mi się, że nigdy nikt mnie w taki sposób nie skrzywdził. Stracił moje zaufanie całkowicie – a jest to coś czego już nie potrafię odbudować. Trzeba podnieść głowę i przyznać się do swoich wyborów i mieć odwagę powiedzieć to głośno. Jeśli ktoś nie słucha – napisać i zakończyć to z szacunkiem do siebie nawzajem. Zapamiętać to co dobre. Jednak mimo wszystko nie zapominać i nie wybaczać złego. Sama osobiście mam jeszcze na tyle szacunku do innych, że nie potrafię im życia zniszczyć tak jak to notorycznie jest robione mnie. Ale ja się pozbieram. Wiem, że potrafię to zrobić. Pisząc to czuję niesamowitą ulgę. Nawet radość. Bo widzę, że jestem dzięki temu tylko silniejsza. Mimo tego, że znów pokochałam i znów zostałam potraktowana jak śmieć. Przez przyjaciół. Pierdolonych przyjaciół. Zdradzona. Ale to nic. Naprawdę nic nie szkodzi. Żal mi innych, nie mnie samej. Ja wiem, że jestem w stanie poczekać. Poczekać tak długo jak będzie trzeba. Poczekać aż ktoś w końcu zauważy krzywdę wyrządzoną mnie. Ale wtedy już będzie za późno, z resztą mam wrażenie, że już jest za późno. Dlatego nie ma sensu tego ratować, nie ma sensu ranić siebie niedokończonymi sprawami.

Czasem jedyne co można zrobić to oczyścić duszę i iść dalej do przodu. 


środa, 30 kwietnia 2014

She keeps me warm

Może to nienajlepszy moment na pisanie, a może własnie najlepszy. Matura niedługo i ja potrzebuję wyrzucić z siebie wszystko. Ze spokojnym umysłem rzucić się w wir końcowej nauki. 
Bo wiecie, zakochałam się. To nie jakaś tam miłość. To jest właśnie ta miłość. O której chciałabym śpiewać. Pisać. Chciałabym się móc pochwalić tym uczuciem. Nie mogę. Bo nasz świat, nasze środowisko jest zamknięte. I bardzo ale to bardzo osądzające. Bo widzicie, zakochałam się w kobiecie. I wiem, że nikt tego nie zaakceptuje. Ale ja tego nie wybrałam. To spotkało mnie. I jestem szczęśliwa. Mimo, że się boję, mimo że co wieczór zasypiam ze strachem czy ktoś rano odkryje mój sekret. Mimo, że zasypiam z Jej zdjęciem na poduszce. Bo jestem daleko od niej i nie możemy siebie za to winić, ale ja tak nie potrafię. Szukam tej winy, bo jestem takim typem człowieka. W oczach mam łzy i serce mnie boli. Bo chciałabym ją ochronić przed całym złem, które ją spotyka. Obiecuję jej być ZAWSZE i wiem, że dotrzymam tej obietnicy cokolwiek by się nie działo. Wiem, że ją kocham, z nią jestem szczęśliwa. Uwielbiam jej głos, jej wzrok kiedy na mnie patrzy. Czuję się przy niej bezpieczna. I wiem, że nie jestem doskonała. wiem, że mam pełno wad. Wiem, że przepraszam za dużo, wiem, że siebie winie. Ale kiedy dzieje jej się krzywda ja nie potrafię nie szukać winy w sobie. Bo przecież nie ma mnie obok. I co, że nie mam jak być. Nie ma mnie i tyle. Tylko to widzę. Chciałabym być dla niej przystanią, żeby mogła co wieczór wtulić się i zasnąć bezpieczna.. Boję się ego czasu, który jest przed nami. Czasu rozłąki. Chciałabym teraz właśnie teraz dać to szczęście i bezpieczeństwo. Otrzeć łzy. I nie mogę, no kurwa, nie mogę. I wiem, że nie tylko mi jest ciężko, jej też. Wiem, że będziemy razem już zawsze. Wiem, że czasem ukrywa przede mną łzy. Wiem, ze chce być dla mnie silna. Kocham ją taką, ale także chciałabym być dla niej oparciem. Nie chce być słaba w jej oczach. Chciałabym się postarać tak, żeby nam się w końcu udało. Żebyśmy były szczęśliwe. Boję się, że jeśli nie uda mi się dostać na TAMTE studia to poczuje, że zawiodłam na całej linii. Że nie wystarczająco się starałam. Na inne studia nie chcę iść. Kiedy znów ją zobaczę? Za rok? Więcej? Kiedy dotknę jej dłoni? Popatrzę w piękne oczy? Co mam zrobić? Jak mam więcej od siebie wymagać, skoro więcej nie potrafię? Chcę być dla niej wszystkim. Nie chcę jej stracić. To jest tak cholernie trudne. Chciałabym jej dotknąć.. Niech ten koszmar się skończy. Chcę już być po egzaminach, chce ukoić rozerwane serce w jej łapkach. Błagam. Nie wiem kogo mam o to błagać. Może wydaję się taka silna z zewnątrz. Gówno prawda. Chce już wiedzieć, że zjebałam. Tylko na to już czekam. Zamknąć się w pokoju i wyć. Raczej tylko to mi zostanie. Bo czuję się zupełnie bezwartościowa.. Nie wiem jak pookładać to życie. Marze tylko o tym, żeby była szczęśliwa. Na tym mi najbardziej zależy. Ona jest moim życiem. Bez niej nie ma mnie. I nikt mi nie odbierze prawa do miłości. Prawa do kochania. Ja ją kocham. I będzie moją dziewczyną już zawsze. Wiem to. Bo ma moje serce. Bo bez niej nie istnieję. 


czwartek, 27 czerwca 2013

Yeah you bleed just to know you’re alive

Obudziłam się na nowo, nowa ja w nowym świecie nowego bólu i strachu. Mam teraz nowe priorytety i ciągle myślę. Nad przyszłością, która nie ma racji bytu. Nad przyszłością, której się boję i której nie będzie. Nie może być. Szczęście, które mnie wypełnia jest nieograniczone, ale jednak się kończy. Bo się  boję, drżę ze strachu o pewną osobę, która zajęła puste miejsce w moim sercu. Od czasów JEGO zakochałam się po raz drugi i znowu bez wzajemności. Taki chyba jest mój los. Walczę. Walczę z myślami samobójczymi i przegrałam tę walkę na wstępie. Nie mogę równać się ze śmiercią. Płaczę, ale nie mogę. Nie mogę jej powstrzymać, chociaż tak bardzo się staram. Pierwszy raz zrobiłam to i czuję, że kogoś zawiodłam. Nie tylko siebie. Zraniłam druga osobę, chociaż wcale nie chciałam. Czuję się źle i czuję się winna. Chciałabym tam być, pomóc, powstrzymać. Przytulić, wytrzeć łzy. Bo jest dla mnie ważna. Ważna tak cholernie, że przychyliłabym jej nieba, żeby poczuła się lepiej. Żeby wiedziała, ze nie jest sama. Naprawiła mnie, uwierzyłam, że jestem coś warta. Ale nadal nie mogę jej pomóc. Krzątam się w swoich myślach, przeszukuję wspomnienia, aby znaleźć drogę. Drogę do niej, drogę do jej serca. Wiem, ze nie mogę, wiem, że ona tego nie chce. Jestem niczym, wiem. Los jest dla mnie taki niesprawiedliwy. Zalazłam swoje prywatne słońce. Uzależniła mnie, to głupie – wiem. Wydaje mi się, że jestem tego wszystkiego świadoma. Ale chyba jestem tylko zagubiona. Marzę o spacerze w deszczu, marzę o paczce fajek wypalonych razem z nią gdzieś na bezdrożach. Rozwidlenie dróg.. Tym jesteśmy. Spotkałyśmy się na skrzyżowaniu i musimy wybrać przeciwległe drogi. Nie ma jednej, wspólnej. Nie ma i nigdy nie będzie. Serce rozpada mi się na kawałki. Nocne rozmowy z nią… Są dla mnie lekarstwem na samotność i smutek. A ogarnia mnie jeszcze większy, kiedy muszę się pożegnać. Czekam na jej dobranoc. Czekam i się doczekuję, co wywołuję uśmiech na mojej beznadziejnej twarzy. Nigdy tego nie czułam, nie sądziłam, że się doczekam. Ktoś widzi mnie w samych superlatywach… to dla mnie niesamowita nowość. Mieszają mi się uczucia. To takie frustrujące nie wiedzieć o czym myśleć. Chciałabym potrafić ją wspierać. Ale tak naprawdę jestem w tym beznadziejna. Jestem słabą podporą, tak szybko się łamię. Potrafię policzyć na palcach jednej ręki, kto powiedział mi, ze jestem ważna. To prosta matematyka. Jest jedna taka osoba. Właśnie ona. I nie wiem co mam ze sobą zrobić w jej krytycznych momentach. Bo mam ochotę krzyczeć i płakać. Że mnie tam nie ma, że nie mogę złapać ją za ręce. Że rani siebie. W tych momentach nie myślę o sobie ani przez sekundę. Absorbuje moje myśli. Jej krew, jej cierpienie. Chciałabym przejąć cały jej ból na siebie. Bo jest taka dobra, niesamowita. Nie zasługuje na to, jak bardzo zraniło ją życie. Sponiewierana, tak chyba to jest dobre określenie, została sponiewierana przez ważną dla niej osobę. To jest dla mnie nie pojęte. Przestała w siebie wierzyć. Chciałabym to zmienić. Całe moje życie jest jednym wielkim marzeniem. Bo ona nie jest dla mnie toksyczna. Ona po prostu jest. Chciałabym, żeby była. Mam łzy w oczach kiedy pomyślę jak bardzo nierealnie są  to marzenia. Tylko marzenia… Chce z nią jak najdłużej rozmawiać, bo chcę zmniejszyć czas naszego wirtualnego rozstania. Tak, wirtualnego… Bo nie mogę jej dotknąć. Wyciągam ręce i napotykam ekran monitora. Piszę, że przytulam, a tak naprawdę wtulam się w poduszkę i myślę, o tym jak bardzo chciałabym, żeby to była ona. Boję się obudzić w świecie, w którym jej nie będzie. Boję się!

„Jeśli to nie jest wyznanie miłości, to nie wiem jak takowe miałoby wyglądać”. 

czwartek, 7 marca 2013

Nothing can stop these lonely tears from falling

Gubię się. Przyznaje to otwarcie. Nie rozumiem co się dzieje z Tobą, ze mną. Nie wiem. Teraz nawet częściej jesteś niż Ciebie nie ma, a to dziwne, bo przecież jesteś tu inicjatorem. Odwróciłeś role. To moim zadaniem było wpatrywać się w puste pole komunikatora i w końcu złamać się i napisać. Tym razem jest inaczej. W świecie komputerów i internetowych rozmów śmieszny jest fakt, że to właśnie tam spotykam się z Tobą najczęściej. Coraz częściej. Zawsze kiedy chodzi o Ciebie okazuję się beznadziejnie słaba. A przecież każdy kto mnie zna nie określi mnie tym przymiotnikiem. Nigdy. To jest zaskakujące, że żyję w dwóch tak różnych od siebie światach i tak mi z tym dobrze. Nikt tego nie zrozumie, dlatego ludzi dzielę na dwa. Tych z sieci i tych z życia. Ci z życia znają mnie jako wesołą, wygadana, pewną siebie, szczęśliwą dziewczynę. Was tutaj może to zaskoczyć. Tu jestem inna. Dla niego jestem inna. Nie wiem dlaczego. Przecież to wciąż ta sama ja. Dlaczego tak bardzo zagubiona? Nie ma we mnie duszy artysty, nie potrafię czarować słowami, nie potrafię przekonać Ciebie, że już nic dla mnie nie znaczysz. Czasami zapadam się w swoją podświadomość i myślę dużo, o sobie, o Tobie, o życiu. Nic mi to nie pomaga, niestety. Nie jestem wybitna, nawet nie jestem przeciętna. Czasami nawet bardziej niż jestem nie ma mnie. Nic tego nie zmieni. Podczas ciągłego wyścigu o czyjeś racje gubię siebie. Nie wiem kim jestem i do czego dążę. Na czym mi zależy? Nie określam siebie, bo nie wiem jakimi słowami. Siebie? A tak właściwie kogo? Kim jestem? Przecież nie ciągle wesoła, ani ciągle smutna. Dziwna. Kto mnie opisze? Przecież nikt, bo szanujecie mnie na tyle, żeby nie wspomnieć słowem o wyglądzie. A w czasach głupoty, dzieci instagramu czy sesji zdjęciowych to właśnie on jest najważniejszy. I nie ocenisz mnie, bo nie potrafisz. Charakter mam nienaganny. Tylko Ty nie potrafisz tego pojąć. Widzisz mnie i myślisz: kurwa, jest zajebista, tyle dla mnie znaczy, ale dlaczego...tak wygląda...? Nie bądźcie obłudni, przecież wiem jaka jest prawda. I dlatego własnie dzielę włos na czworo i nie potrafię znaleźć rzeczywistości. Zgubię się kiedyś. I wtedy już do Was nie wrócę. Nigdy. 

środa, 13 lutego 2013

you're getting used to life without him in your way

Witam w moim nowym starym świecie. Szczęśliwej mnie z nieświadomymi mojego bólu ludźmi dookoła. Znowu popadam w ten paranoidalny stan szczęśliwości przepełnionej zmęczeniem i nienawiścią do samej siebie. Idę po ulicy ciesząc się życiem, zatapiam się w rzeczywistości jak nóż w skórze. Znowu coś poczułam, daję sobie świadomość istnienia i patrzenia czysto na świat. Znowu otwieram nowy rozdział w swoim życiu, tylko nie wiem czy to nie będzie powrót do przeszłości. Czuję spełnienie, ale też i strach i wierzę, że jakoś dam sobie radę. Jakoś. Nie chcę się dzielić swoimi przeżyciami z ludźmi, którym na mnie nie zależy. Nie znajduję zrozumienia i znowu muszę sama uporać się z moim umysłem i poglądem na nieciekawą przyszłość. Manipuluję sobą i oceną o mnie. Staram się wyjść wszystkiemu naprzeciw i zmierzyć się z tym niepodzielnym zatraceniem. Jestem tutaj sama i taka już zawsze będę, bo kto by pokochał dziewczynę ze szramami? Nie znajdę tutaj wspólnej duszy, bo jestem całością. Pokruszonym, ale całym człowiekiem. Nie ma na świecie osoby która zrozumiałaby moje przyzwyczajenia i paranoje. Głośny śmiech, potok słów, cichy krzyk rozpaczy. Zostanę parodią samej siebie popełniając znowu te same błędy, wracając do ludzi, którzy mnie ranią i brnąć przez sytuacje mocno zakrapiane krwią i łzami. Taka właśnie jestem. Powtarzalna. Dużo rozmyślam o przeszłości, nie myślę o przyszłości. Powinnam? Kocham swoje wspomnienia, bo były jedyną szczęśliwą chwilą w moim beznadziejnie nudnym życiu. Chcę do nich wrócić, chcę tam być. Chcę wierzyć, że to wszystko prawda, chociaż znam koniec tego dramatu. Nie można czytać dwa razy tej samej książki oczekując innego zakończenia. Ja to wiem, a i tak dalej w to uparcie brnę. Bo Ciebie beznadziejne kocham, zawsze będę. Nie możemy łzami wyczyścić całego tego beznadziejnego bólu. Nie mogę zaprzeczyć swoim łzom, bo wiem, że już je wypłakałam i wypłaczę po raz kolejny. Każdej nocy zastanawiam się, czemu popełniam te wszystkie błędy, wciąż te same. Myślę o Tobie, o nas. To są złe sny. Bo rano budzę się, że świadomością, że tego już nie ma, że muszę wyjść z domu, zmierzyć się z kolejnym dniem pustej rzeczywistości, gdzie nikt nie zwraca na mnie uwagi. 

czwartek, 20 grudnia 2012

I need start learning how to be alone

Zawiodłam się na Tobie. Mimo całej mojej miłości do Ciebie, zawiodłam się na Tobie. Znowu nocami wypłakuję sobie oczy, bo tak chcę Ciebie z wczoraj. Chcę wiedzieć co u Ciebie, chcę się czuć znowu potrzebna. Chcę Cię kochać mimo wszystko, bo tak bardzo potrzebuję Ciebie tutaj przy mnie. Wiele dla mnie znaczysz, nawet teraz. Czasami mam wrażenie, że skończyłam z tym nałogiem związanym z Tobą.  Kiedyś Ci na mnie zależało, kiedyś widziałam w Tobie oparcie. Szkoda, ze to wszystko minęło. Zawzięcie szukam jakiegoś rozwiązania, wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. Katuję siebie sama, wyolbrzymiając Twoje superlatywy. Chcę wierzyć, że każde Twoje słowo było prawdą i pamiętasz o nich. Nie pamiętasz, nawet ośmielę się powiedzieć, że nie chcesz pamiętać. Jestem brudną plamą w Twoim życiorysie, byłam błędem. Lata z Tobą były dla mnie bardzo ważne, a Ty mnie po prostu zawiodłeś. Nie potrafiłam się powstrzymać przed pozwoleniem Tobie zapomnieć o mnie. Tak bardzo się tego bałam. Rujnowało mi to życie. Bo jak ta kretynka przypominałam Tobie o mnie. Wymuszone rozmowy, miłe słowa. Wszystko to było jedno wielkie pieprzenie i sam sobie powinieneś to wszystko potwierdzić. Wszystko czego w tym momencie bym chciała to wiedzieć na czym stoję. O czym mam myśleć. Jak przestać myśleć o Tobie. To jest bardzo nieracjonalne, wręcz głupie - rozpamiętywać to wszystko. Ale to nadal były najlepsze lata mojego życia i chcę je czasami z powrotem. Boję się cholernie samotności i nie chcę być samotna. Dawałeś mi to ciepło, którego potrzebuje każdy człowiek. Bez którego ciężko jest żyć. Muszę się nauczyć żyć sama, bez Ciebie gdzieś z boku. Bo ja wiem, że już nie wrócisz i łudzę się na darmo. Jesteś sobie gdzieś tam, a ja tu, nic dla Ciebie już nie znacząca, dawna i zapomniana osoba, nazywana od czasu do czasu najlepszą przyjaciółką. Tak. Tyle tylko zostało po Tobie we mnie. Ta cholerna pustka, której niczym nie potrafię zapełnić. I to gorące uczucie, o którym wiedziałeś i nadal nie pozwalałeś mi odejść. Teraz ja nie pozwalam sobie oderwać się od Ciebie. Co ja zrobiłam? Raniąc siebie raniłam i Ciebie i pewnie za to mnie tak nienawidzisz. Żałuję wiary w te wszystkie brednie i kłamstwa. Nie w słowa kocham Cie. Tylko w obietnice będzie lepiej. Nie będzie i nigdy nie miało być, to tylko takie puste słowa, żeby nam nie było przykro. Żadne z nas nie potrafiło tego wszystkiego dokończyć, może dlatego, że kiedyś było to dla nas ważne. Byłeś dla mnie wszystkim. Słońcem, deszczem, snem, jawą. Tak bardzo lubiłam budzić się przy Tobie. Rozmawiać nocami, bo nocą wszystko tak pięknie brzmi. Tak bardzo się wtedy oszukiwałam. Ze coś znaczę. Chciałam coś znaczyć. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że te słowa nie są na zawsze. Zawiodłam się też na sobie, a to jest cięższe do zrozumienia niż cokolwiek innego.  Tyle przegrać. Przegrać życie. Przegrać przyjaźń. Przegrać przeszłość. Przegrać przyszłość. Przegrać siebie.

piątek, 2 listopada 2012

self harmer - again?

Wzięłam... skalpel do ręki. Przypomniałam sobie jego ciężkość. Znajome uczucie gdzieś tam w środku. Ciągnie mnie. Westchnęłam ciężko. Raz, drugi. Przeciągnęłam wzrokiem po gładkiej powierzchni ostrza i odruchowo rzuciłam okiem na nadgarstek. Tak. Jeden (nie)przemyślany ruch i znowu wpadnę w nałóg. Znowu będę się kryła. Nie. Nie zrobię tego, nie mogę i nawet nie wiem czy dalej potrafię. Zrobić sobie krzywdę. Zastanawiam się chwilę - jedną, drugą. Dużo czasu do namysłu, tak? Nie. Im dłużej odwlekam tę decyzję tym bardziej wiem, że nie potrafię. Nie mam dla kogo, albo jak kto woli przez kogo. Bo nie mam nikogo. Odkładam starego przyjaciela schowanego na miejsce. Myślę. Ile razy zrobiłam to przez niego i jak bardzo bolało. Jak nie mogłam zapomnieć i nie mogłam się powstrzymać. Przysięgałam sobie raz, drugi. Przysięgałam jemu trzeci, czwarty. Oczyszczający ból - tak to nazywałam. Już rok ostrze nie posmakowało krwi. Czy przez tę chwilę samotności mam to zaprzepaścić? Czy warto? Nikt mi nie odpowie na to pytanie, sama powinnam to zrobić. Zawsze sama, samotna, pozostawiona, porzucona, niechciana. Ja po prostu nie jestem typem dziewczyny, w której zakochują się mężczyźni. Nie jestem osobą, która zatrzymuje przy sobie ludzi na długo. Pozwalam im odejść - szybciej, wolniej. Bo oni nie czują więzi przyjaźni, a ja nie potrafię wzbudzić w nich tego uczucia. Jestem sobą, niezmienną, a jednak mimo wszystko tak inną od nich wszystkich. Tak chciałabym, aby ktoś w końcu mnie odnalazł, zatrzymał i zrozumiał.

Hej przyjaciele!
Zostańcie ze mną.
Przecież wszystko to co miałem oddałem Wam.
Hej przyjaciele...Choć chwilę jedną.
Znowu w życiu mi nie wyszło i znowu jestem sam.